Czwarty wpis i nadal nic o crossficie? Nie tym razem. Zgodnie z niepisaną zasadą obowiązującą wszystkich, którzy umiłowali tę formę aktywności fizycznej (czyli ciągłe o niej paplanie) dzisiaj, tak po trosze o tym, jakie zmiany zauważyłam w sobie po kilku miesiącach regularnego treningu. Do poruszenia tego tematu zainspirował mnie wpis zatytułowany „6 Powerful Ways CrossFit Changes Lives”. Artykuł polecam wszystkim, którzy jeśli jeszcze tego nie zrobili, to rozważają związanie swojej przyszłości z tą dyscypliną.

Ach te zmiany

Muszę przyznać, że w ostatnich miesiącach natrafiłam na wiele podobnych wpisów, ten jeden, wydaje mi się naprawdę specjalny, chodzi za mną już kilka dni i nie daje o sobie zapomnieć. A wszystko to, za sprawą punktu pierwszego, który to okazał się bardzo mnie dotyczyć. Autor porusza w nim temat transformacji, jaką zaobserwował w posturze ciała osób trenujących crossfit. Te niewielkie zmiany w sposobie poruszania się, ułożeniu ciała, wskazują na większą pewność siebie i swobodę. To już nie są te same osoby, które stawiając swoje pierwsze kroki w boxie niepewnie unosiły wzrok znad podłogi, ciągle przygarbione, z lekko opadniętymi barkami. Uświadomiło mi to, jak dalece, te wydawałoby się niewielkie i z pewnością dla większości niezauważalne zmiany, wpłynęły na wiele innych aspektów mojego życia. Odkąd sięgam pamięcią miałam problem z niskim poczuciem własnej wartości, co rzutowało znacznie na moja postawę ciała, sposób chodzenia, patrzenia. Dodarło do mnie jak bardzo crossfit zmienił nie tylko wygląd zewnętrzny ale i życie.

Posmak sukcesu

Tak wiem, trochę za bardzo patetyczne, trochę za idealnie. Gdzieś musi być ukryty haczyk. Już mówię, ciężka praca, męczące treningi i imponujące efekty w postaci ciągłego odkrywania w sobie niezbadanych do tej pory pokładów siły, dają niesamowitą frajdę i motywację do dalszej pracy. Coś, co na początku wydawało się niemożliwe, po pewnym czasie staje się całkowicie wykonalne. Ot cały sekret. To nie crossfit uzależnia, to sukces, jego posmak mąci umysły i jak narkotyk popycha do dalszego działania. Zgodnie z zasadą, jestem, kim myślę, że jestem, wszystko nagle zaczyna wyglądać i układać się inaczej. Bo to już nie ta sama ja, ta biedne użalająca się nad sobą i swoją niedolą osóbka, nie kochani, pisze do was kobieta, która właśnie skończyła, cała zalana potem, swój pierwszy Rx trening, osoba, która potrafi podciągnąć się na drążku, przebiec kilka kilometrów, zrobić powiedzmy ze 100 pompek i z uśmiechem na twarzy wrócić następnego dnia po więcej. A skoro tu daję radę, to czemu nie spróbować w realu. Głęboko wierzę, że każda zmiana zewnętrzna powoduje automatycznie rozwój w sferze wewnętrznej i na odwrót, zmiany, które dokonują się w nas, nasze opinie na różne sprawy, sposób myślenia, nastawienia do świata, do siebie, odzwierciedlają naszą fizyczność, sposób poruszania się, mowę ciała, ubiór. Czasami potrzeba naprawdę niewiele by zmienić wszystko. Jedna mała rzecz zrobiona dzisiaj inaczej, jedna szalona decyzja, może zapoczątkować życie o jakim marzymy.

Coś wam powiem, przeczytałam wiele książek na temat walki z nieśmiałością, kompleksami i niską samooceną, ale żadna z nich nie dokonała we mnie takiej rewolucji, jaką obserwuję w ostatnich miesiącach. To pozwoliło mi zrozumieć jedną rzecz. Najlepszym lekarstwem na radzenie sobie z niskim poczuciem własnej wartości jest smak sukcesu. Rożnego rodzaju i kształtu. Sukces to sukces, dla każdego może znaczyć coś zupełnie innego. Ważne by się odważyć i garściami sięgać po więcej. Nieustanna walka z lękami, strachem i niepewnością, to najlepsza broń na kompleksy.

Gdzieś zasłyszałam, że sukces jest jak kula śnieżna, najtrudniej jest zacząć, później już ciężko się zatrzymać. Uwierzyć, że można, przekonać do tego samego siebie, to najtrudniejszy etap, zwłaszcza gdy przez większość życia słyszało się coś zupełnie innego. Z tego miejsca więc, świeżo po treningu, czyli jeszcze na crossfitowym haju, mówię wam: głowa do góry, pierś do przodu i w drogę, po sukces, po marzenia.

0 0 votes
Article Rating