Gdy stawiałam swoje pierwsze kroki w tutejszej siłowni, moja wiedza na temat zdrowego stylu życia i jakiejkolwiek aktywności fizycznej była… no właśnie, sęk w tym, że nie było jej wcale. Na samą myśl o tym jak bardzo nieprzygotowana byłam przekraczając progi tejże siłowni, rumieniec oblewa moje policzki.

Gdy rozpoczynałam moją przygodę z treningiem siłowym (pewnie wtedy tego zwrotu nie było nawet w moim słowniku), wszystko wydawało się takie obce i przerażające. Popełniłam chyba każdy z możliwych błędów nowicjusza. Nieprzygotowana, wkroczyłam na kompletnie obcy mi teren wprost pod skrzydła pseudo instruktorów, typowych dla wielu tutejszych klubów fitness.

Upłynęło trochę czasu od tamtych pamiętnych chwil. Ja stałam się trochę starsza, trochę silniejsza, trochę mądrzejsza. Popełniłam sporo błędów, ale te 5 zaliczam do moich grzechów głównych. Spowiedź więc czas zacząć.

1. Kardio, dużo kardio, przecież po to tu jestem, żeby schudnąć.

O jest i bieżnia, to coś dla mnie. To dziwne urządzenie, które w magiczny sposób usuwa niedoskonałości ciała i zbędne kilogramy, to jedna z niewielu rzeczy, która wydała mi się znajoma w tym obcym środowisku. Przecież dopiero, co oglądałam w TV jak atrakcyjna blondynka rozpoczyna swój poranny trening właśnie na tej super maszynie. Jej długi kucyk kołysał się lekko na boki a jędrne ciało poruszało harmonijnie w rytm muzyki, stawiając lekko kolejne kroki. Tak, to jest to czego mi trzeba. I choć rzeczywistość okazała się bardzo różnić od moich wyobrażeń, nie powstrzymało mnie to przed dołączeniem do kółka miłośniczek bieżni, rowerków i innych tego typu stworów.

2. Ja i podnoszenie ciężarów – to chyba jakiś żart.

Nie stworzono nas przecież po to, by nasze delikatne dłonie dźwigały cokolwiek cięższego niż kilogramowe (no dobra, niech będzie dwukilogramowe) obowiązkowo różowe, ciężarki. Każda kobieta dobrze wie, że grozi to wielkim niebezpieczeństwem w postaci ogromnego przyrostu masy mięśniowej. Wszystko nagle się nam rozrasta, plecy, biceps, uda, tak uda stają się naprawdę wielgachne.

3. Najważniejsze to mieć jeden program i twardo się go trzymać.

Po kilku miesiącach wytężonego treningu, w końcu zapoznałam się z rodzajem ćwiczeń, obciążeniem, liczbą powtórzeń. Dumnie przyznaję, że po tym czasie, mój program treningowy recytowałam z pamięci jak pierwsze wersy „Pana Tadeusza” . W końcu, bez stresu i zbędnego wysiłku mogę popracować nad moim ciałem. Ale że co, że niby teraz mam to wszystko zmienić? Nowe ćwiczenia, nowa kolejność, większe obciążenia? O nie, mowy nie ma. Ale że ambitną osóbką jestem, wymyśliłam sobie, że będę zwiększać ilość powtórzeń. I tak trzykilogramówki (tak, już trzy) drżały w moich dłoniach, jeszcze tylko 30, 20, 10 och… udało się, twarda ze mnie babka – pomyślałam dumnie cała zalana potem, z satysfakcją stwierdzając, że i tym razem poszło mi całkiem nieźle.

4. Dzień bez brzuszków to dzień stracony.

Trening powinien być zakończony ostrymi ćwiczeniami mięśni brzucha i już. Jak każda poważna bywalczyni klubów fitness i ja, za swój główny cel obrałam sobie skupienie całej mojej energii właśnie na tej partii ciała. Każda z nas pragnie mieć seksowny brzuszek, bez zbędnych fałdek tłuszczu, (ja nie należę do wyjątku) a wszyscy dobrze wiemy, że najlepszą do tego drogą są ćwiczenia izolujące tę partię, im więcej i częściej tym lepiej.

5. Uwaga!!! Przysiady

Wierzcie mi lub nie, ale przez te kilka lat spędzonych na siłowni, zdałam sobie sprawę, że największym wrogiem człowieka wcale nie jest zanieczyszczenie powietrza, używki, wirus Ebola czy broń chemiczna … nie! Największym wrogiem człowieka jest przysiad, ale nie taki byle jaki, tylko uwaga, poniżej linii kolan. Porażająca broń niszcząca z siłą bomby atomowej całe nasze ciało a w szczególności stawy. Miejcie się na baczności!
Teraz rozumiecie skąd ten rumieniec.